wtorek, 4 września 2012

Bicycles

To jedno słowo w tytule reprezentuje dwie rzeczy, które mnie tu najbardziej zaskakują (i to pomimo, że zaskoczeniem niby nie są).
1) Wszyscy tu jeżdżą na rowerach. 2) Wszyscy tutaj znają angielski.

Ogólnie wiadomo, że w Niderlandach rowery są znacznie bardziej powszechne niż w Polsce. Spodziewałem się wielu jednośladów na ulicach i pełnych stojaków pod akademikami i uczelniami.
Oba oczekiwania się sprawdziły, ale żadne do końca. Rowery nie jeżdżą po ulicach, a po drogach rowerowych, których jest mnóstwo, praktycznie nie ma ulicy bez szerokich dróg dla rowerów po obu stronach. W zasadzie zajmują miejsce, które w Polsce zajmują chodniki - zaś te drugie są czasem powciskane w wolne miejsca i lawirują między drogami rowerowymi tak, by jak najmniej przeszkadzać rowerzystom. Bywa, że się nagle urywają lub są kontynuowane, ale tylko po drugiej stronie ulicy.

Póki co nie kupiliśmy własnych rowerów - na szczęście mieszkamy bardzo blisko uczelni, więc na zajęcia możemy się udać króciutkim spacerem, ale mimo to koniecznie musimy sobie je sprawić, by móc sprawnie i szybko poruszać się po tym niedużym (dla roweru), ale jednak niemałym (dla pieszego) mieście.

Drugim zaskoczeniem jest, że tutaj naprawdę wszyscy mówią po angielsku. Uważałem (i w sumie uważam nadal), że Polska pod względem znajomości angielskiego wypada całkiem nieźle - studenci w większości znają go całkiem nieźle, a wszyscy choćby w podstawowym zakresie, zaś pokolenie naszych rodziców też wypada całkiem przyzwoicie. W Niderlandach natomiast po angielsku mówi praktycznie każdy. Młoda kasjerka w sklepie? Jasne, płynny angielski, chętnie doradzi nawet niepytana, oczywiście miło i zrozumiale. Kwiaciarka? Oczywiście, dopyta o szczegóły, doprecyzuje jak kwiat będzie wyglądał jak się do końca rozwinie. Kierowca autobusu? Pewnie, jeszcze pożyczy miłej podróży. Większość z nich mówi po angielsku lepiej od znanych mi Polaków wpisujących sobie w CV "good" English. Do tego oczywiście zajęcia na studiach drugiego stopnia w całości po angielsku (nawet, jeśli np. Ewelina jest jedyną osobą nie mówiącą po niderlandzku).

Zaskakująca też jest zupełnie inna kultura Holendrów. Ludzie są jakby życzliwsi, samochody zawsze przepuszczają pieszych na przejściach, często zatrzymując się, choć zdążyłyby jeszcze przejechać, na murach napisów jest niewiele, w porównaniu do Bieńczyc to jest to cudowna różnica. Zresztą w ogóle przestrzeń publiczna jest "czystsza" - mało reklam, prawie nie ma billboardów, plakatów. Na sklepach szyldy są mniejsze i o wiele mniej atakujące odbiorców. Do tego schludne ogródki, starannie utrzymane, ładne, różnorodne, choć pasujące do siebie domy. Ładnie tu. Miło. Spokojnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz