Koncert odbył się 20 listopada i był jednym z najlepszych prezentów urodzinowych jaki mogłam sobie sprawić. Tuż po zajęciach - tego dnia miałam pierwszą prezentację w języku angielskim na nowej uczelni, przez co byłam trochę zestresowana tego ranka - pojechałam do domu, spakowałam się i przygotowałam drobne zapasy na drogę, rowerem dotarłam na dworzec i po kupieniu biletu w obie strony byłam gotowa do drogi.
Pociągami dojechałam sprawnie do Brukseli, pospacerowałam trochę z nadzieją, że uda mi się wyjść poza centrum biznesowe które otacza dworzec północny. Niestety nawet po 20 minutach spaceru wzdłuż jednej ulicy, nie udało się. Strasznie mi się to nie podobało. Sama wśród takich ogromnych, szklanych wieżowców, wśród tych wszystkich biegnących w stronę dworca ludzi, czułam się przytłoczona, taka jakaś malutka i wyrwana z tej "szybkiej" rzeczywistości tych ludzi. To miasto biegło jeszcze bardziej niż Kraków, który czasem mi się taki wydawał, ale to naprawdę nic w porównaniu do Brukseli. Po powrocie na dworzec dołączył Michał i przed głównym wejściem na ławce (była bardzo długa, na długość niemal całego placu) czekaliśmy na Alexandra, naszego nowego znajomego. Gdy się już spotkaliśmy poszliśmy do jego mieszkania żeby zostawić rzeczy przed koncertem i po mniej więcej godzinie poznawania się ruszyliśmy w drogę. Sala koncertowa AB, czyli Ancienne Belgique z zewnątrz nie wzbudzała żadnych podejrzeń o bycie tak dużą w rzeczywistości, gdyż wchodziło się do niej od ulicy, właściwie do budynku przypominającego dużą kamienicę. Po szybkim przejściu przez bramki, gdzie tylko i wyłącznie sprawdzono nam bilety - bez żadnego przeszukiwania nas, co jest normalne w Polsce - zostawiliśmy rzeczy w szafce w szatni i weszliśmy na salę. Była dużo większa niż ta w Studio w Krakowie, miała dodatkowo dwa "balkony" wokół sali, na które podobno bilety są droższe, oraz coś na kształt teatralnej części, gdzie można usiąść w wygodnym fotelu na przeciw sceny i rozkoszować się muzyką w trochę inny sposób niż ludzie pod sceną. Ja osobiście nie pojmuję jak ludzie mogą w ten sposób brać udział w koncercie, z daleka od sceny, nie czując tej wspólnoty z innymi fanami tej muzyki, nie mogąc tańczyć.
Udało nam się dotrzeć niemal pod scenę. Najpierw wystąpiła Anathema, nie słucham ich, ale muzykę mają w porządku, bardziej do słuchania niż tańczenia. I około 20:30 na scenę wyszedł oczekiwany przeze mnie z niecierpliwością Mikael Akerfeldt z resztą zespołu. Na pierwszy rzut oka wydał mi się nieco chudszy niż na zdjęciach, ale głos i miał dokładnie taki jaki ma na płytach. Przez cały koncert był zabawny. Jego powaga na twarzy podczas śpiewu growlem była oszałamiająca. Podczas spokojniejszych piosenek, kiedy nie poddawałam się melodii i nie tańczyłam, wpatrywałam się w wokalistę oraz resztę muzyków zespołu, ponieważ to jak wyglądali podczas grania i śpiewania było wręcz hipnotyzujące. Koncert podobał mi się ogromnie, spełnił w całości moje oczekiwania. Nawet Michał, który miał pewne obawy przed tym jak uda mu się przeżyć to wydarzenie, gdyż nie słucha takiej muzyki w ogóle, powiedział, że było w porządku. Słuchanie muzyki na żywo i to tuż spod sceny jest niesamowitym przeżyciem. Nie można tego nawet porównywać do słuchania dokładnie tego samego ale z jakiegokolwiek odtwarzacza. Spełniłam swoje kolejne marzenie. Wyjazd na Erasmusa jest jedną z najciekawszych przygód jakie przydarzyły mi się do tej pory w życiu. I choć wiele się wydarzyło i wiele zmian nastąpiło to naprawdę było warto!
(zdjęcia już niedługo ;) )